... to po prostu prawie. Gdyby nie mgła i półgodzine fruwanie nad Kathmandu (ale paliwa nie zrzucaliśmy) nie byłoby właściwie o czym pisać. Gdyż właśnie mgła jest w tej chwili dla kilku tysięcy turystów porozrzucanych po różnych zakątkach królestwa Nepalu najważniejsza. Z jej powodu zapewne kilkaset osób musiało przebukować bilety do domu, drugie tyle nie rozpoczęlo wymarzonych podróży a wszyscy tkwią nie wtych miejscach w których mieli być. Nie kursują żadne krajowe linie lotnicze gdyż wiatr przywiał powietrze znad oceanu (ciekawe którego ?) i nad całym królestwem nie panuje już król (to prawda) ale mgła (i to też prawda). Lukla do której mamy 6 listopada lecieć nie przyjmuje samolotów od 5 dni i zgromadziło się w niej wg naszego przewodnika Gokula (który też tam tkwi, więc witał nas jego brat i/lub kuzyn i/lub siostra) około 3000 turystów. Pomyśleliśmy z Pawłem że ci turyści to leniwy naród jednak - pomęczyliby się trochę i akurat w te 5 dni zeszliby na dól jak na prawdziwych turystów przystało. A tak tylko kłopot wszystkim robią.Tymczasem jednak nasz BIG BOSS Gokul obiecuje że w niedzielę rano MY polecimy - jak nie samolotem gdy mgły już nie będzie to helikopterem (który zapewne mgłę ma za nic) który ON dla nas załatwi. Poczuliśmy się nadzwyczaj wyróżnieni i z tego wszystkiego zapomieliśmy zapytać czy może już czas startować pieszo do Lukli. W końcu to tylko 4 dni marszu i aklimatyzacja później lepsza. Jak przygrzejemy (będziemy bez przewodnika i tragarza, więc nikt nam marszu nie będzie opóźniał) to i w 3 dni tam dojdziemy. Akurat przed pierwszymi samolotami z Kathamndu.