Mówiąc szczerze mamy już trochę dość. Wczoraj wieczorem zgodnie stwierdziliśmy że cieszymy się że jeszcze tylko jeden szczyt (Gokyo Ri) i już rozpoczynamy powrót. Nie chodzi przy tym o nasze fizyczne zmęczenie wędrówką gdyż nie jest ono zbyt wielkie. Góry też nam się jeszcze nie przejadły. Za to przejadły nam się logde i jedzenie w nich. I tu warto chyba poświecić chwilę zakwaterowaniu na treku.
Wszystkie lodge (czyli jakby bardzo proste hotele, coś na kształt hotelu połączonego z hostelem bądź schroniskiem) są zbudowane praktycznie wszystkie z kamienia. Ściany wewnętrzne są na ogół z dykty, okna nieszczelne, gdzieniegdzie zalepione taśmami klejącymi. Wyposażenie pokoi i ich standard jest prosty ale funkcjonalny. To wszystko nie stanowi żadnego problemu. Problemem jest co innego – to że ciepło w nich jest tylko wtedy gdy świeci słońce. Zaś po zachodzie, lub przed wschodem słońca albo gdy go nie widać w ogóle w lodgach jest zimno. Cały dzień, cały wieczór, cały ranek. Cały czas w polarze plus kurtka puchowa plus czapka plus rękawiczki. Zarówno w pokoju jak i w jadalni. Także w kibelku gdzie woda do spłukiwania rano zawsze zamienia się w lód. Dzień trekkingowy na ogół kończy się wcześnie, ok. godz 13-14 tej i przez całe dalsze popołudnie i wieczór wszyscy przebywają w jadalnio-świetlicy. I wszyscy w polarach, puchówkach itp. itd. Dopiero gdzieś ok 18-tej obsługa rozpala (suchymi odchodami jaków, czasem drewnem lub papierami) centralnie stojącą kożę. Dopiero wtedy jest szansa czasem zdjąć puchówkę, być może rękawiczki ale już nie czapkę. I to tylko na 1-2 godziny. Oczywiście pozostałe pomieszczenia są cały czas nieogrzewane. Gdy do tego dodamy monotonne, niedobre, bezmięsne, często zimne i przeraźliwie drogie jedzenie złoży się to na obraz lodgy. Nie ma w nim tak naprawdę nic miłego, nic zachęcającego, nic co by przypominało dobrze nam znaną przytulną atmosferę schroniska górskiego. Jest to po prostu zło konieczne jeśli chce się wędrować w Himalajach i trzeba to zaakceptować. W końcu możemy spać w namiotach.
Początkowo traktowaliśmy to obydwaj ze zrozumieniem. W końcu jesteśmy w trudnych górskich warunkach, w jednym z najbiedniejszych krajów świata. Warunki w lodgach są przecież i tak o niebo lepsze od tego jak żyją miejscowi Szerpowie. Trudno wymagać więcej.
Ale, ale ….. . Ceny wyżywienia są 10, 15-krotnie wyższe niż w Kathamndu, herbata w termosach przeźroczysta, tosty zawsze niedogrzane, obsługa lodowata. Praktycznie nie ma żadnych różnic pomiędzy lodgami. Mam wrażenie że menu wydrukował ktoś kto dorwał się do kolorowej drukarki w Kathmandu, następnie zafoliował i wszystkim rozdał. I okazało że wiele się nie mylę.
Jak powiedział nam Gokul prawie wszystkie lodge należą do mieszkańców 3 wsi z okolic Namche. Nikt inny nie dostanie pozwolenia na budowę następnej, na kupno ziemi, na choćby wynajem, Właściciele są w i tak bogatej jak na nepalskie standardy dolinie niezwykle bogatymi ludźmi. Nie mają już nic wspólnego z tragarzami dźwigającymi 30 kilogramowe ciężary czy Szerpami uprawiającymi poletka ziemniaków aby przetrwać zimę. Na ścianach wiszą zdjęcia ich dzieci z collegu w Anglii, na tle wieży Eiffla czy statui Wolności. W tym jest właśnie problem. Wygląda na to że tu nie ma po prostu wolnego rynku. Stąd takie jak na warunki nepalskie nieziemskie ceny i tak marna jakość. I nie dlatego, jak początkowo naiwnie myśleliśmy że wszystko muszą przynosić na swych plecach tragarze, że nie ma opału, że zimno, że ogólnie trudno.
Stąd właśnie po części nasze znużenie Himalajami. Bo tak na dłuższą metę nie da się przecież żyć tylko pięknymi górami.
Nasz szturm na Gokyo Ri rozpoczęty a jakże o 7 rano zaowocował sukcesem w postaci załączonych zdjęć. I znowu mój ulubiony lodowiec w głównej roli. Nawet sielsko-anielsko-alpejsko położone Gokyo nie zatrze widoku lodowca.
Dalej już było krótko i szybko. Zejście na dół jeszcze w słońcu, herbatka i spadamy. W dół, do ciepełka, do prysznica, do słoneczka, do mięska, do piwka, do whisky, do kawy a może nawet i do prawdziwego jajka na miękko na sniadanie.