Ostatnie etapy naszej wędrówki pokonaliśmy tak szybko i sprawnie że wylądowaliśmy wczoraj w Namche Bazar dzień wcześniej niż było to w planie. Tak naprawdę dopiero w ostatnich dniach mogliśmy podkręcić tempo i przemierzać dłuższe odcinki. Wcześniej nie było to możliwe ze względu na ograniczenia aklimatyzacyjne (czyli pokonywanie średnio nie więcej niż 400 metrów przewyższenia codziennie + dni aklimatyzacyjne). A do tego stosowaliśmy się konsekwentnie i problemów z chorobą wysokościową nie mieliśmy prawie wcale. Dopiero więc właściwie od noclegu w Gorak Shep poczuliśmy się bardziej swobodnie i mogliśmy wędrować tak jak chcieliśmy. I stąd jeden dzień ekstra w Namche.
Całą sobotę praktycznie leniuchowaliśmy, z wyjątkiem nadrabiania zaległości na blogu. Ponieważ jest to dzień targowy więc odwiedziliśmy lokalny targ na który ściągają Szerpowie ze wszystkich okolicznych wsi. Niestety w świecie globalnym targi lokalne też już są globalne i praktycznie nie znaleźliśmy tam nic ciekawego. Tak samo zresztą jak na targu tybetańskim - wszędzie chińskie podróbki. Zabawnie nieco wyglądają i Tybetańczycy w namiotach i Szerpowie-tragarze w bluzach The North Face, koszulkach Versace, butach Nike, spodniach Columbia.
Było jeszcze jedno (a właściwie dwa) wydarzenia godne odnotowania. Po pierwsze wypiliśmy prawdziwą kawę cappuccino, a po drugie wychyliliśmy całą piersiówkę Unicum. Smakowało. I jedno, i drugie.